Weekend cudów

Tydzień temu byłam w Warszawie na koncercie Madmans Esprit - zespołu z Korei Południowej. Było to dla mnie niezwykłe ważne wydarzenie, z kilku powodów. Po pierwsze, na koncert pojechała również moja córka ze swoim chłopakiem, więc cieszyłam się, że ją zobaczę... bo nagle coś, co kiedyś było codziennością, stało się dobrem deficytowym... Po drugie, szczerze lubię ich muzykę, słuchałam ich utworów w rozmaitych trudnych momentach i zawsze pomagały mi wynurzyć się na powierzchnię. A po trzecie - pamiętam dokładnie, że zaczęłam ich słuchać tuż przed pandemią, (oczywiście dzięki mojej córce) i potem, kiedy wszyscy tkwiliśmy pozamykani w domach, kiedy zamknięte były granice... my powtarzałyśmy sobie, że jeśli Madmans Esprit znów przyjedzie do Polski (a był w 2019), to na pewno wybierzemy się na koncert. Zatem, pomimo wieku i mojej ogólnej niechęci do tłumów, wiedziałam, że muszę jechać. Bo to nie było tylko spełnienie wielkiego marzenia, ale też poczucie, że coś niemożliwego staje się realne... 

Do Warszawy pojechałam dzień wcześniej, pociągiem, zabierając ze sobą trochę ostatnio zaniedbaną Kirę bmr. Zasłużyła dziewczyna na trochę atrakcji!


W pociągu bardzo jej się podobało, jednakże na koncert już jej nie zabrałam - i całe  szczęście, bo ze swoim wzrostem i tak niczego by nie zobaczyła 😉. 
Po godzinie stania w kilometrowej kolejce, dostaliśmy się do środka...



Niezwykłym przeżyciem było dla mnie zobaczenie ich na żywo... Żadne słowa nie wyrażą mojego szczęścia i wdzięczności za to, że mogłam tam być! 

Po koncercie był czas na zakup merchu oraz tzw. 2-shots czyli polaroidów z wybranymi członkami zespołu. Trochę kosztowna atrakcja, ale taka okazja może się już dla mnie nigdy nie powtórzyć, sam fakt znalezienia się obok moich ulubionych muzyków to wydarzenie z kategorii bezcennych! A do tego jeszcze namacalna pamiątka w postaci zdjęć z nimi - to jest już po prostu nieprzeliczalne na pieniądze...

Nocny powrót z koncertu...


Poniedziałek spędziłam już w urokliwym Toruniu, który powoli staje się miastem mojej córki...








W przytulnej Neko Cafe spędziliśmy cudowne chwile. Zjedliśmy bardzo smaczne tosty, rozgrzaliśmy się pysznymi napojami i niezastąpionym kocim towarzystwem. Kawiarnia ma też świetny wystrój, spodobały mi się zwłaszcza wymalowane na ścianach koty, autorstwa Sofii Dziaman.
















Nawet toalety były rewelacyjnie przyozdobione:







Niestety, czas płynął nieubłaganie... 

Pożegnania są trudne. 


Córka została w Toruniu, a jej chłopak wrócił ze mną do naszego miasteczka... Nie było nam zbyt wesoło.



W domu byłam przed 2 w nocy...




Spokojnego tygodnia Wam życzę! 💚


Komentarze

  1. Wspaniale, że spełniłaś swoje marzenia! właściwie teraz masz czas spełnionych marzeń podróżniczych! ciekawe, co odwiedziesz następne?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo żałuję, że nie udało nam się spotkać, ale podobno co się odwlecze, to nie uciecze. :) No właśnie, ja też na koncertach czuję się staro, zwłaszcza kiedy widzę fanów w takim wieku, że mogliby być moimi dziećmi. Ale na DEG, gdy tylko zabrzmiały pierwsze dźwięki, bariera wiekowa magicznie zniknęła. Bardzo się cieszę, że udało ci się spełnić twoje muzyczne marzenie i masz fotki z muzykami. Kira wygląda ślicznie w tych dzwonach. A Toruń to piękne miasto, wieki tam nie byłam. I był nawet koci robot. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję spełnienia marzenia! Cudowna relacja! Kawiarnia świetna! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty